Urodziła się w 1959r. Absolwentka Wyższego Studium Fotografii w Warszawie. Członek Związku Polskich Artystów
Fotografików.
Wspólnie z Wojciechem Zawadzkim przez dwadzieścia trzy lata, od 1994r. organizowała Jeleniogórską Wszechnicę Fotograficzną, była sekretarzem Międzynarodowego Biennale Fotografii Górskiej w Jeleniej Górze, a od 1996 r. także Jeleniogórskiej
Szkoły Fotografii (najpierw Wyższego Studium Fotografii). Uczestniczyła w najważniejszych wystawach polskiej fotografii w
kraju i za granicą m. in. „Biennale Fotografii Polskiej”, Wokół Dekady –
fotografia polska 1990 – 2000”, „Kontakty”, ”Festiwal polskiej fotografii w
Bratysławie”, „Polska fot ografia w XX wieku”, ”XX wiek w fotografii polskiej z
kolekcji Muzeum Sztuki w Łodzi w Galerii w Tokio w Japonii.
Autorka wielu indywidualnych
wystaw, m. in. w Centrum Sztuki Współczesnej w Warszawie, galerii
„Foto-Medium-Art.”we Wrocławiu. Jej wystawa fotografii rozpoczęła obchody 25. lat Galerii Korytarz w Jeleniej Górze w lutym 2017r.
Jej fotografie znajdują się w zbiorach Muzeum Narodowego we Wrocławiu, Muzeum Sztuki w Łodzi,
Muzeum Fotografii w Odensee ( Dania ), Galerii „Le Parvis” ( Francja ), Muzeum Sztuki Współczesnej
w Hünfeld (Niemcy). Mieszkała w Jeleniej Górze. Zmarła w 2017 roku.
Jej fotografie znajdują się w zbiorach Muzeum Narodowego we Wrocławiu, Muzeum Sztuki w Łodzi,
Muzeum Fotografii w Odensee ( Dania ), Galerii „Le Parvis” ( Francja ), Muzeum Sztuki Współczesnej
w Hünfeld (Niemcy). Mieszkała w Jeleniej Górze. Zmarła w 2017 roku.
Orbis
Tertius – Po drugiej stronie lustra
O innym wymiarze świata
w fotografii Ewy Andrzejewskiej
Pejzaże
górskie Ewy Andrzejewskiej to subtelne obrazy fotograficzne o
wyjątkowej sile wyrazu. Przywołują projekcje wspomnień albo
marzeń o idealnym świecie. Sprawiają wrażenie, jakby były
zapisem obrazów ze snów: emanują czymś nieuchwytnym, co wymyka
się możliwościom nie tyle poznania, co przełożenia doznań
wizualnych na język słów. Trudno niekiedy
oprzeć się przeczuciu, że Ewa
Andrzejewska była w posiadaniu magicznej kamery fotograficznej, w
której dokonywała przemiany zwyczajnych widoków w obrazy
niezwykłe. Próba jednoznacznego określenia miejsca, przestrzeni i
czasu tych wyobrażeń, mimo że zostały one przez autorkę
sprecyzowane1,
nie jest aż tak istotna w kategoriach dostępnej wiedzy, ponieważ
świata przedstawionego w fotografiach tej artystki nie muszą
dotyczyć metody racjonalnego ani też empirycznego doświadczenia.
Ewa Andrzejewska przeczuwała i widziała więcej. Prawda o otaczającej ją rzeczywistości w istocie była punktem wyjścia jej fotografii, jednakże nie o materialne poświadczenie istnienia chodziło jej w sztuce. Wznosiła się ponad czystą rejestrację i przekraczała granice fotografii postrzeganej jako dokument. W zwyczajnym na pozór widoku potrafiła odnaleźć ten rodzaj piękna, który wprowadzał do jej przedstawień fotograficznych element duchowy.
W fotografii Ewy Andrzejewskiej panują relacje idei niematerialnych, pozazmysłowych i transcendentnych. Jej górskie obrazy przypominają widma z odległych zakątków, które mogłyby pochodzić z czasów, kiedy "świat był jeszcze tak młody, że wiele rzeczy nie miało nazwy".2 Mogłyby obrazować pojęcie gór w ogóle lub wyobrażać miejsca, którym nazwa nie jest potrzebna, żeby obudzić w nich duszę, powołać do życia i trwać poza realnymi kategoriami w uniwersum wyobrażonym w fotografii tej artystki. Wojciech Zawadzki powiedział kiedyś, że "jej fotografia nie jest prostym oknem, przez które oglądamy rzeczywistość. Jest całym systemem krzywych zwierciadeł, który w niesłychanie szlachetny sposób przekazuje dla nas własny świat".
Ewa Andrzejewska przeczuwała i widziała więcej. Prawda o otaczającej ją rzeczywistości w istocie była punktem wyjścia jej fotografii, jednakże nie o materialne poświadczenie istnienia chodziło jej w sztuce. Wznosiła się ponad czystą rejestrację i przekraczała granice fotografii postrzeganej jako dokument. W zwyczajnym na pozór widoku potrafiła odnaleźć ten rodzaj piękna, który wprowadzał do jej przedstawień fotograficznych element duchowy.
W fotografii Ewy Andrzejewskiej panują relacje idei niematerialnych, pozazmysłowych i transcendentnych. Jej górskie obrazy przypominają widma z odległych zakątków, które mogłyby pochodzić z czasów, kiedy "świat był jeszcze tak młody, że wiele rzeczy nie miało nazwy".2 Mogłyby obrazować pojęcie gór w ogóle lub wyobrażać miejsca, którym nazwa nie jest potrzebna, żeby obudzić w nich duszę, powołać do życia i trwać poza realnymi kategoriami w uniwersum wyobrażonym w fotografii tej artystki. Wojciech Zawadzki powiedział kiedyś, że "jej fotografia nie jest prostym oknem, przez które oglądamy rzeczywistość. Jest całym systemem krzywych zwierciadeł, który w niesłychanie szlachetny sposób przekazuje dla nas własny świat".
Ewa
Andrzejewska doświadczała rzeczywistości wizualnie, wybierała z
niej pasujące jej fragmenty i z nich, poprzez fotografię, kreowała
wizje własne. W dziedzinie pejzażu górskiego stworzyła obraz
iluzorycznej krainy, która jak w platońskiej koncepcji odbicia idei
w materialnej rzeczywistości, objawiała się jako tajemna, celowo
niedopowiedziana, nieskażona ludzką obecnością, przepełniona
duchową energią i nastrojem tajemnicy.
Obrazy
Ewy Andrzejewskiej, można także, jak się wydaje, postrzegać w
kategorii kreacji fikcji "świata trzeciego (Orbis Tertius)"
opisanego przez J. L. Borgesa. Tlőn,
Uqbar i Orbis Tertius – ów trzeci świat "raz stworzony,
zaczyna wypierać naszą pierwotną rzeczywistość, a w końcu
zajmuje jej miejsce"1.
Artystyczny przekaz Ewy Andrzejewskiej również zastępuje
dokumentalną prawdę o rzeczywistości i jako jedyny w swoim rodzaju
obraz fotograficzny przynależy już do świata sztuki.
Istotą
fotografii tej artystki wydaje się być uchylanie wrót naszego
umysłu, które prowadzą do granicy poznania i pozwalają na
spotkanie
z jej światem imaginacji.
Fotograficzne
obrazy
przenoszą
nas ze zwyczajnej realności w tę,
poza miejscem i czasem.
Do
krainy tej
prowadzić
mogą skalne
bramy odnajdywane przez artystkę, jak lubiła mówić - "po
drodze". Symbolicznym
kresem rzeczywistości z górskich pejzaży Ewy Andrzejewskiej może
być Uqbar Borgesa, ale także lustro z powieści jednego z pionierów
fotografii, Lewisa Carrolla. Przejście na jego drugą stronę
również daje możliwość zetknięcia z tym innym światem.
Fotografie Ewy Andrzejewskiej przenoszą nas do niego przez
szczelinę, pęknięcie lustra, które z innego wymiaru przepuszcza
głównie... lśnienie światła. Poprzez ten blask artystka pozwala
nam dojrzeć zarysy przestrzeni, którą pod powierzchnią
zwyczajności jedynie przeczuwamy. Fotografia jest dowodem
istnienia, bywa także lustrem rzeczywistości. Fotografia Ewy
Andrzejewskiej potwierdza natomiast, że świat po drugiej stronie
lustra istnieje, tyle że nie jest dostępny potocznemu poznaniu.
Ewa Andrzejewska zatrzymywała na kliszy chwile najbardziej ulotne, niemal wymykające się możliwościom ludzkiej percepcji. Wędrowała za światłem, poszukiwała wyjątkowych momentów w życiu natury i utrwalała je na wieczność. Chwile, kiedy udało jej się zapisać na kliszy efemeryczne, rzadkie zjawiska, były dla niej bardzo ważne. Wojciech Zawadzki mówił , że jej obrazy "są przez nią kolekcjonowane tak, jak doświadczony entomolog zbiera ulubione okazy motyli". Fotografie pełniły istotną rolę w zachowaniu pamięci o znaczących momentach własnego życia w związku z naturą, nazywała je więc pamiątkowymi. Celowo posługiwała się tym potocznym zwrotem, który opisuje to, co najważniejsze dla istoty fotografii: rolę pamięci. Pamięci chwili ale i bólu przemijania.
Niezwykłe są jej świetliste widoki rozległych przestrzeni, lapidarnie zarysowanych konturów górskich grzbietów, krajobrazy pustki, mgły i ciszy lustrzanych jezior górskich, które lśnią własnym, intensywnym blaskiem. Na fotografiach Ewy Andrzejewskiej można w nich ujrzeć nie tylko ślad chmur na niebie, ale także rzeczywistość zatrzymanego życia podwodnych głębin. Na niektórych obrazach niebo i woda stają się poprzez zwierciadlane odbicia jedną całością.
Fotografie Ewy Andrzejewskiej powstawały z substancji niematerialnej, ze światła, którego refleksy wydają się zawsze odbiciami pochodzącymi jakby z innego wymiaru. Błysk światła wywołuje z cienia zarysy rzeczywistości, potwierdzając istnienie różnych egzystencji, ale nigdy ich do końca nie określając. Mogłoby się wydawać, że świetlistość tych fotografii wydobywa z ciemności prawdę o wyglądzie świata. Tak naprawdę jest inaczej - niezwykły blask pochłania w istocie ogląd rzeczy i tworzy nie tyle odbicie, ale zasłonę, pod którą świat widzialny ukrywa w mistycznym lśnieniu, ale i... w mroku.
Światło w fotografiach tej artystki wydobywa pierwiastek duchowy i rozświetla ciemną stronę rzeczywistości. Cień w zakątkach świata przywołuje niepokój, który gasi estetyczne pojęcie piękna w jej obrazach.
Piękno w fotografiach Ewy Andrzejewskiej istnieje i trudno jest mu się oprzeć. Jednak jest to piękno mroku.
Ewa Andrzejewska zatrzymywała na kliszy chwile najbardziej ulotne, niemal wymykające się możliwościom ludzkiej percepcji. Wędrowała za światłem, poszukiwała wyjątkowych momentów w życiu natury i utrwalała je na wieczność. Chwile, kiedy udało jej się zapisać na kliszy efemeryczne, rzadkie zjawiska, były dla niej bardzo ważne. Wojciech Zawadzki mówił , że jej obrazy "są przez nią kolekcjonowane tak, jak doświadczony entomolog zbiera ulubione okazy motyli". Fotografie pełniły istotną rolę w zachowaniu pamięci o znaczących momentach własnego życia w związku z naturą, nazywała je więc pamiątkowymi. Celowo posługiwała się tym potocznym zwrotem, który opisuje to, co najważniejsze dla istoty fotografii: rolę pamięci. Pamięci chwili ale i bólu przemijania.
Niezwykłe są jej świetliste widoki rozległych przestrzeni, lapidarnie zarysowanych konturów górskich grzbietów, krajobrazy pustki, mgły i ciszy lustrzanych jezior górskich, które lśnią własnym, intensywnym blaskiem. Na fotografiach Ewy Andrzejewskiej można w nich ujrzeć nie tylko ślad chmur na niebie, ale także rzeczywistość zatrzymanego życia podwodnych głębin. Na niektórych obrazach niebo i woda stają się poprzez zwierciadlane odbicia jedną całością.
Fotografie Ewy Andrzejewskiej powstawały z substancji niematerialnej, ze światła, którego refleksy wydają się zawsze odbiciami pochodzącymi jakby z innego wymiaru. Błysk światła wywołuje z cienia zarysy rzeczywistości, potwierdzając istnienie różnych egzystencji, ale nigdy ich do końca nie określając. Mogłoby się wydawać, że świetlistość tych fotografii wydobywa z ciemności prawdę o wyglądzie świata. Tak naprawdę jest inaczej - niezwykły blask pochłania w istocie ogląd rzeczy i tworzy nie tyle odbicie, ale zasłonę, pod którą świat widzialny ukrywa w mistycznym lśnieniu, ale i... w mroku.
Światło w fotografiach tej artystki wydobywa pierwiastek duchowy i rozświetla ciemną stronę rzeczywistości. Cień w zakątkach świata przywołuje niepokój, który gasi estetyczne pojęcie piękna w jej obrazach.
Piękno w fotografiach Ewy Andrzejewskiej istnieje i trudno jest mu się oprzeć. Jednak jest to piękno mroku.
W
aspekcie sensu stricto historycznym, sposób obrazowania Ewy
Andrzejewskiej mimo współczesności powstania jej fotografii,
wywodzi się z tradycji przełomu dziewiętnastego i dwudziestego
wieku. Używała starej kamery sprzed drugiej wojny światowej i
równie starych obiektywów, których niedoskonałość w pełni
akceptowała, i dzięki którym osiągała często efekt zamierzonej
nieostrości, zamglenia i niezwykłości obrazu. "Ica" o
formacie kliszy 9 x 12cm była jej ulubionym aparatem. Uszkodzenie
miecha w pewnym momencie spowodowało zmniejszenie naświetlanego
obrazu, jednak Ewa Andrzejewska nie uznała tej niedoskonałości za
wadę, w niespotykanym formacie uzyskała wiele nowych zdjęć w
zupełnie innym wymiarze. Fotografowała również kamerą o bardziej
współczesnej optyce,"Toyo", o formacie 4 x 5 cali.
Posługiwała się tradycyjną metodą fotochemiczną, operowała
wielkoformatowym negatywem, z którego wywoływała srebrowe obrazy
na papierze fotograficznym zarówno w formie stykowej jak i w postaci
powiększeń. Była świadomą artystką, która wybrała trudną
drogę w dziedzinie fotografii. Od bliskiego jej duchowo Eugene`a
Atgeta, paryskiego fotografa z przełomu wieków XIX i XX, przejęła
charakterystyczny, a rzadki sposób obrazowania, który potocznie
nazywamy ujęciem "pod światło", a który w
rzeczywistości jest próbą uchwycenia w kadrze niemożliwego –
magicznej luminescencji.
Bardzo
ważne
dla
jej artystycznego
rozwoju
było
spotkanie
Wojciecha Zawadzkiego, który zaraził
ją podziwem dla
klasycznej
fotografii
amerykańskiej, wskazał
jej własną drogę rozwoju
oraz przekonał
do
idei fotografii czystej. Pozostała jej wierna do końca, choć
nadała jej indywidualnego wyrazu, niespotykanego w ujęciu
żadnego
fotografa
z
czasów sobie współczesnych.
Monochromatyczna
forma obrazów Ewy Andrzejewskiej odrywa je od kontekstu zwyczajnej
codzienności, specyficzne tonacje sepii, którą tonowała niemal
wszystkie fotografie, i którą zawsze sporządzała samodzielnie,
podkreślają ich nostalgiczny urok i ocieplają zbyt silne kontrasty
czerni i bieli. W obszarze sepii potrafiła stworzyć nowe
przestrzenie barwne pomiędzy mrokiem a światłem i to w różnych
odcieniach: od chłodnego, czekoladowego brązu, po ulubione ciepłe
brązy minii, rdzy czy cynamonu.
Jej
pracownią alchemiczną była ciemnia
fotograficzna. Tam dokonywała
"cudów" przeobrażeń i tam
jej
indywidualność
w kreacji obrazów fotograficznych ujawniała
się w pełni. Negatyw
był dla niej tylko punktem wyjścia. Odbitki natomiast stawały
się bytem osobnym, bywały niepowtarzalne, unikatowe, niemożliwe
do powtórzenia. Pracowała nad nimi, "czarowała",
uzyskując za każdym razem oryginalny obraz, o innej sile
oddziaływania. Panowała całkowicie nad światłem i mrokiem w
swojej fotografii, eksperymentowała z przyciemnianiem momentów zbyt
jasnych, niektóre negatywy kopiowała odwracając je na drugą
stronę przez co uzyskiwała nowe, zaskakujące kompozycje.
W
jej widzeniu fotograficznym wiele jest z tradycji malarstwa
holenderskiego XVII wieku. Niewielkie,
stykowe fotografie Ewy
Andrzejewskiej przypominają
miniatury pejzażowe o skondensowanej sile wyrazu. Natura w
fotografiach tej artystki, podobnie jak w pejzażach Holendrów, ma
moc przekazującą emocje artysty i jego nastrój w danej chwili.
Fotograficzna kamera Ewy była czułym rejestratorem. Wyczuwała jej
radości, wahania i rozterki. Można doznać ich w chmurnym niebie,
wzburzeniu natury, lodowej ciszy zimnego poranka czy wieczornego
ciepła, nagrzanego słońcem powietrza. Kiedy
zamierzała
przekazać
w
fotografii
istotę
płynącej
rzeki, przeobrażała
ją w pełne życia zjawisko nieujarzmionego
żywiołu
wody.
Nie
obawiała się poruszonych fragmentów natury, kiedy fotografowała
wiatr. Jej
niespokojne,
wzburzone
drzewa na
wietrze
symbolizują
emocje, którymi
są
targane i którym podlegają
w
doczesności wszystkie istoty na ziemi.
Efemeryczność natury w
fotografiach Ewy Andrzejewskiej odzwierciedla jej sposób
postrzegania ulotności i bólu kruchości ludzkiej egzystencji.
Wiele
w jej fotografiach odnaleźć można z idei romantycznego
panteizmu, który poznała w malarstwie Caspara Davida Friedricha,
dziewiętnastowiecznego malarza, który malował uduchowione
krajobrazy górskie, m.in. w Karkonoszach. Malarstwo Friedricha z
dojmującym odczuciem pustki, samotności i głębokiego doznania
duchowego, kontaktu z absolutem poprzez naturę było bliskie
wizualnej interpretacji pejzażu górskiego Ewy Andrzejewskiej.
Przeczucie istnienia siły wyższej wyczuwalne jest w poszukiwaniu
chwil, kiedy natura objawia się najpiękniej, kiedy ukazuje esencję
świata poprzez zjawiska światła i mroku. Bliska romantycznemu
pojęciu obrazu religijnego, jest także forma obrazu wynikająca z
winietowania obiektywu którą bardzo rzadko, ale niekiedy uznawała
za słuszną. Poprzez wybór Ewy Andrzejewskiej efekt ten uzyskiwał
nowe znaczenia w jej fotografii.
Jest
wreszcie w samej kompozycji obrazów Ewy Andrzejewskiej oraz
wrażliwości na każdy szczegół świata, pewna fascynacja japońską
estetyką pustki. Artystka pochylała się nad niemal każdym źdźbłem
trawy, w nim potrafiła zobaczyć osobny temat godny fotografii.
Kwiaty wełnianki na mokradłach łąk Karkonoszy stawały się w jej
obrazach fotograficznych jaśniejącymi punktami gwiazdozbiorów,
które pozostały tu jako ślady odbić nocnego nieba.
Ze
sztuką dalekiego wschodu łączy jej fotografie także oszczędność
kompozycji, subtelność w umiejętności zapisu najczulszych zmian
światła oraz rzadki talent dokonywania wyboru sedna, istoty
przedstawianej rzeczywistości.
Nade
wszystko zaś wiele jest w górskich pejzażach Ewy Andrzejewskiej z
nastroju baśni, zawieszenia w przestrzeni bez czasu, w której
pierwotne siły natury obcują z duchami miejsca, na granicy światów,
pomiędzy prawdą a wyobraźnią.
Percepcja
tych
subtelnych obrazów dokonuje
się w miejscu, gdzie umysł i serce spotykają się z duszą. Tylko
poza
światem zmysłów można dotrzeć do istoty
tych fotografii,
usłyszeć
albo
przeczuć w
nich ciszę
natury
oraz
milczenie
wszechświata.
W
fotografiach
Ewy
Andrzejewskiej
odnaleźć
możemy
to,
co niepojęte: wyobrażenie
pejzażu
wieczności,
obrazowe
przedstawienie nieskończoności i
dotyk
absolutu.
Górskie
fotografie
Ewy
Andrzejewskiej
przyciągają,
zatrzymują i
nie dają o sobie zapomnieć.
Pozwalają
nam na doświadczenie piękna.
Joanna
Mielech
1
Pejzaż górski w wykreowanych przez nią obrazach jest określony
topograficznie. Są to zapisy krajobrazów, których wizualne
odpowiedniki mają swoje miejsce w rzeczywistości: Ewa Andrzejewska
fotografowała widoki z Karkonoszy, Tatr, Rudaw Janowickich, Gór
Stołowych i Pienin.
2G.G.
Marquez: Sto lat samotności, Państwowy Instytut Wydawniczy,
Warszawa 1992.
1J.
L. Borges, Fikcje, Warszawa 1972.
Ewa Andrzejewska: Karkonosze |
Ewa Andrzejewska: Karkonosze |
Ewa Andrzejewska: Karkonosze |
Ewa Andrzejewska: Karkonosze |
Ewa Andrzejewska: Karkonosze |
Ewa Andrzejewska: Karkonosze |
Ewa Andrzejewska: Karkonosze |
Ewa Andrzejewska: Karkonosze |